W oderwaniu od papierowych rurek, Walentynek i innych rzeczy, które pojawiały się ostatnio na blogu w dużej ilości - powrót do korzeni :) Koliste kolczyki, czyli coś, od czego w ogóle zaczęła się moja przygoda z rękodziełem :)
A było to tak... Pewnego pięknego dnia, kiedy byłam jeszcze studentką i miałam duuużo czasu na beztroskie życie i szwendanie się po sklepach, łaziłam sobie właśnie tak beztrosko po centrum handlowym w zacnym mieście Czeladź. Chodziłam, oglądałam, aż moim oczom ukazały się kolczyki - okrągla baza opleciona gęsto różnokolorowymi nitkami. Fajne, ładne, kolorowe, spodobały mi się jednym słowem i już, już nosiłam się z zamiarem zabrania ich z wieszaka i podejścia do kasy, kiedy ujrzałam... metkę z ceną ;)
Że co? Że tyle kasy za kawałek okrągłego drewienka i trochę nitki? Trochę żal, bo ładne, no ale bez przesady... No ale od czego ma się wprawne oko i jakiś tam talent w rękach ;) Kolczykom solidnie się przyjrzałam, zrobiłam nawet ukradkiem jakąś fotę kalkulatorem pod postacią mojego ówczesnego telefonu i poszłam do domu.
A w domu... Cyrkiel, kawałek kartonu, nożyczki... Tak powstała baza kolczyka. Zamiast tej drewnianej ze sklepu - kartonowa, może nieco mniej trwała, ale z drugiej strony jednak lżejsza. A potem mulina, bo trochę grubsza od nitki. Może poszłam na łatwiznę, ale nie wiedząc, co mi wyjdzie, nie chciałam się zbytnio przemęczać ;) Pooplatałam, do kartoników doczepiłam bigle... I tak oto miałam moje piękne kolczyki, prawie jak te ze sklepu i prawie za darmo ;)
I tak oto - moich początków z rękodziełem historia prawdziwa ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz