wtorek, 11 czerwca 2013

Opowieść o deupage'u

Dawno dawno temu, za górami, za lasami, w mieście w największym, najpiękniejszym i zdecydowanie najsławniejszym dworcem na świecie dziewczynka imieniem Ola postanowiła nauczyć się techniki decoupage.


Ola już wcześniej wyżywała się artystycznie na różnorakie sposoby, robiła własnoręcznie kartki świąteczne (kto teraz jeszcze wysyła pocztą kartki... ech, szkoda...), lepiła aniołki z masy solnej, wykonywała przedziwne rzeczy z papier-mâché (takie jak świnka skarbonki albo pojemniki i pudełka), tworzyła kolczyki oraz inną biżuterię z półproduktów, takich jak koraliki czy filc (później zaczęła wymyślać własne wzory i sposoby wykonywania biżuterii), próbowała szydełkowania, stawiała także pierwsze kroki w wyplataniu koszyków z papierowej wikliny (a raz nawet miała okazję wypleść z prawdziwej wikliny kółeczko, które później stało się świecznikiem), niekiedy rysowała (choć to akurat nie należało do jej mocnych stron), ale decoupage nadal pozostawał dla niej niezgłębioną tajemnicą...

Decoupage wydawał się Oli wyższą szkołą jazdy, prawie wszystkie internetowe tutoriale zawierały nazwy dziwnych, nieznanych jej dotąd substancji, narzędzi, materiałów... I w ogóle wszystko wydawało się tak bardzo skomplikowane...

Pewnego dnia nastąpił przełom. Dziewczynka zebrała się w sobie i  przystąpiła do wielkich poszukiwań. Przetrzepała najpierw internet w poszukiwaniu informacji, następnie wszelkie szafy, szafki i szafeczki w domu w poszukiwaniu kartonowego pudełka, kleju wikol, pojemniczka na tenże, pędzelka, nożyczek i ładnej serwetki, a na końcu piwnicy w poszukiwaniu większego pędzla, resztek białej farby do ścian i lakieru. Poszukiwania były owocne.


Wreszcie przystąpiła do dzieła. Pomalowała znalezione pudełko na biało, wycięła z serwetki wybrany motyw oraz brzeg serwetki, wikol rozcieńczyła w pojemniczku z wodą, a po wyschnięciu farby przeszła do przyklejania wzorków na pudełko. Początki nie były łatwe, wzorek z niezrozumiałych zupełnie dla niej powodów nie chciał spokojnie leżeć w miejscu, a cieniutkie wycięte listki i gałązki łatwo się targały. Ale Ola była dzielna i nie poddawała się, po raz kolejny układała wzorek w wybranym miejscu i sklejała potargane listki i gałązki. Po wszystkim dwa razy polakierowała całe pudełko. Yeah, operacja została zakończona sukcesem!


Teraz Ola nauczona doświadczeniem nie używa już wikolu, tylko kleju do tapet, bo ma lepszą konsystencją i jest bardziej wydajny. Wie też, że należy używać wyłącznie farb i lakierów wodorozcieńczalnych, bo nie drapią  gardło i nie śmierdzą później w całym domu przez trzy dni. Poza tym próbowała już także decoupage'u na szkle, plastiku i papierowej wiklinie.

Morał tej bajki, drogie dzieci, jest następujący:
nie potrzebujesz żadnych specjalistycznych narzędzi czy materiałów. Wszystko, czego potrzebujesz do spróbowania swoich sił w decoupage'u, na pewno znajdziesz w nieodkrytych do tej pory zakamarkach swojego mieszkania albo piwnicy. A sam decoupage nie jest wcale tak trudny, jak się na początku wydaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz